wisie.pk.edu.pl
Magister inżynier inżynierii środowiska na WIŚ, inżynier transportu, wcześniej absolwent krakowskiego IV LO. Posiadacz CV, które po dodaniu działu publikacje, przestało mieścić się na jednej kartce. W trakcie studiów – zamiast migrować komunikacyjnie – spędzał przerwy pomiędzy zajęciami w kole naukowym, szukał rzeczy aktywizujących, problemów mogących go zainteresować i rozwinąć. Angielskiego, którym posługuje się w pracy naukowej, oraz w którym przeprowadzane były kolejne etapy procedury konkursowej, zaczął się uczyć się od 3 roku życia, na początku z Cartoon Network. Norweskiego nie zna. Jeszcze nie zna. Entuzjasta szeroko pojmowanej energii, sposobów optymalizacji ruchu, symulacji numerycznych związanych z przepływami ciepła, choć rozpoczęty na PK doktorat opracowuje w laboratoriach Wydziału Chemii. Prywatnie – mąż i tato półtorarocznej córeczki. W rozmowie wyjaśnia z kim i o co konkurował oraz jak się dostaje pracę naukowca w Norwegii.
Jest pan wychowankiem i zarazem doktorantem Wydziału Inżynierii Środowiska. Co wpłynęło na pana wybory zawodowe?
JAKUB DZIEDZIC: Na pewno kontakty z pewnymi osobami na WIŚ, jak z panem profesorem Kandeferem i panią doktor Olek, którzy od samego początku zachęcali nas do nawiązywania współpracy i szukania możliwości rozwoju szerzej i dalej. W ogóle cała katedra Ś-4 to osoby pełne entuzjazmu do wiedzy, którym skutecznie zarażają studentów. I oczywiście pan dr Wojtas, gdyby nie on, w ogóle nie dowiedziałbym się o tej możliwości.
A w jaki sposób się pan dowiedział? I co to za konkurs?
J.D.: Na spotkaniu instytutowym w Ś-4 padło luźne stwierdzenie, że jest jedno miejsce dla doktoranta gdzieś w Norwegii. Sprawdziłem i okazało się, że informacja o konkursie to de facto oferta pracy dla naukowca opublikowana na jobbnorge.no. Obejmowała okres 4-letni, pierwsze 6 miesięcy przeznaczone było na doprecyzowanie tematu badań.
Dlaczego to nie pan i pańscy koledzy znajdują tego rodzaju ogłoszenia?
J.D.: (śmiech) To było tak, że norweski profesor, który odpowiadał za rekrutację, rozesłał informacje do wszystkich swoich kolegów.
W stylu „zachęcajcie swoich zdolnych studentów"?
J.D.: …i przekażcie dalej do swoich kolegów. Powstało ogromne drzewo mailingowe. List mailingowych było bardzo, bardzo dużo.
Wie pan jak liczna była konkurencja? I czym państwo konkurowali między sobą – pomysłem badawczym?
J.D.: Nie mam pojęcia, wiem tylko, że w ostatnim etapie – rozmowie przez Skype’a – uczestniczyły 3 osoby. Konkurencja odbywała się nie tyle na poziomie pomysłu badawczego, co pewnej dojrzałości naukowej i dorobku w dotychczasowym CV. Rekruterzy zadawali sobie pytanie co kandydaci sobą reprezentują, co zrobili przez 5 lat studiów, czy mają jakiś dorobek, publikacje.
Patrząc z obecnej perspektywy – jaki sposób wykorzystania czasu studenckiego procentuje? W co warto się było angażować?
J.D.: Generalnie cały czas szukać i starać się zajmować tym, co człowieka zainteresuje. Ten czas „pomiędzy”, gdzieś w tramwaju czy oczekiwaniu na obiad, to też dobry czas by zastanowić się co dalej. Czy coś nas zainteresowało na dzisiejszych zajęciach, w danym zakresie wiedzy branżowej, czy coś chcemy pogłębić? Nasz kierunek nastawiony jest na praktyczne kompetencje, uprawnienia pozwalające zostać etatowym „budowlańcem”, ale budownictwo to również ogromna dziedzina nauki, której rozwijanie jest fascynujące. To nie tylko stawianie budynków, ale też rozwijanie materiałów czy sprzętów używanych w budownictwie.
To można w sobie odkryć? Zacięcie naukowe? Rzeczywiste zainteresowanie, które sprawia, że chce się danej tematyce poświęcać każdą wolną chwilę?
J.D.: Można się pozwolić zaciekawić wszystkiemu. Dać się wciągnąć. Oczywiście czasem można się też zniechęcić, momenty frustracji i zwątpienia są naturalne. No i obecny zasób wiedzy jest nie do ogarnięcia – podejmujemy wybory i to się nazywa specjalizacja.
Co pan zamierza badać w Norwegii i Chinach?
J.D.: Zdefiniowany obszar badawczy jest bardzo szeroki, kryje się pod tytułem: ‘Modelling and Simulation of Energy Related Occupant Behavior in Residential Buildings’. Generalnie jest bardzo szeroka grupa docelowa – mieszkania są wszędzie. Dlatego początkowy okres pobytu w Norwegii będzie polegał na doprecyzowaniu szczegółowego planu działań w mojej przyszłej pracy, w zależności od posiadanych przeze mnie kompetencji i dostępu do potrzebnych narzędzi gwarantowanego przez uczelnię. Mówiąc krótko, musimy się poznać i potem zacząć działać.
A co dalej? Sięga pan planami poza okres pracy w Trondheim?
J.D.: Nie wiem. Mam oczywiście parę pomysłów, a Trondheim to jest świetne miejsce, żeby je rozwijać. Tam jest jeden z większych ośrodków start-upowych, tak jak Kraków, który już też z tego słynie. W obu przypadkach powodem jest fakt, że są to miasta uniwersyteckie. Tylko w Trondheim jest jedna wielka uczelnia, to tak jakby w Krakowie wszystkie uczelnie zostały połączone w jeden wielki uniwersytet, pod jedną egidą i jedną administracją. Starali się wyekstrahować to, co jest najlepsze w każdej części składowej (wydziały, departamenty), scalić w jeden organizm, a następnie sprzedawać.
No tak, pod hasłem ‘create knowledge for a better world and solutions that can change everyday life’. To właśnie tego panu życzę.